czwartek, 2 sierpnia 2012

Mazurskie klimaty

    Nikogo nie powinno dziwić, że mazurskie okolice i przyroda są wdzięcznymi tematami do zdjęć.
Ja muszę się pochwalić zdjęciami, które zrobiła w czasie naszego pobytu w Siódmaku 14-letnia Wiktoria:


 







A te są zrobione przez Tomka :)
















Po prostu duma mnie rozpiera :)



Wakacje u Siódmaków

   Bardzo długo zastanawialiśmy się (no dobra, bardziej ja przewrażliwiona matka ;)) jechać, czy nie na tak długą wyprawę. Patrycja już wprawiona bo jak miała dwa latka pojechała z nami do rodzinki z Mazur i to w zimie. A Arturek ma dopiero 11 miesięcy, tak długa trasa ok 450 km do Siódmaka koło Szczytna, zmiana otoczenia i ludzi, wtedy w zimie Papka bardzo wrażliwie to odczuła, budząc się co noc z krzykiem.

    Oczywiste jest też, że kwestia choroby małego była dla nas priorytetem, ale radziliśmy się nie tylko lekarza rodzinnego, ale też dr Pogorzelskiego z Rabki. Zgodnie stwierdzili, że tamto powietrze może tylko pomóc, nie ma żadnych przeciwwskazań, nawet ich zdania nie zmieniło to, że na parę dni przed wyjazdem pojawiło się kolejne zapalenie oskrzeli. Tym razem dr Pogorzelski zalecił ACC, częstszy drenaż i inhalacje, a z Pulmozyme to nawet dwa razy dziennie, za to bez dodatkowego antybiotyku. Pouczył nas że absolutnie kąpiel w jeziorach, czy rzekach odpada ze względu na Pseudomonas i żebyśmy zachowali ostrożność odnośnie dezynfekcji. Ciocia z wujkiem stwierdzili, że dostosują się do naszych wskazówek, więc pod tym względem mieliśmy wsparcie.

  Ja oczywiście żyję wrześniowym Festynem i wiedziałam, że taka odległość wiąże się z ograniczeniem moich możliwości organizacyjnych. No i każdy wyjazd wiąże się z kosztami, tu akurat była o tyle korzystna sytuacja, że spaliśmy i jedliśmy u rodziny w domu więc to duża oszczędność na wczasach.
    Przeważyło to, że sporo przeszliśmy w ciągu ostatniego roku i mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że na wakacje zasłużyliśmy. To jedno, a drugie, że bardzo stęskniliśmy się za bliskimi, bardzo lubimy z nimi spędzać czas. To w końcu rodzinne strony Tomka i większość jego rodziny tam mieszka.

  No i pojechaliśmy :) zarówno tam i z powrotem pokonywaliśmy trasę w nocy i za każdym razem zajęło to ok 9-ciu godzin. Ale trud się opłacił bo spędziliśmy niesamowite chwile w ciepłej atmosferze. Dzieciaki bawiły się przednio bo tam gdzie pojechaliśmy byli -co prawda dla nich wujek i ciocia ale którzy mieli po 10 i 14 lat :) Patka była zauroczona wujkiem Danielem, natomiast ciocia Wikusia bardzo pomagała mi w opiece nad Arturkiem i myślę, że dla niej to też była duża przyjemność.


    Arczi czarował uśmiechem na prawo i lewo, a co najważniejsze poczynił duże postępy w poruszaniu się. Co prawda to było jednokolanowe raczkowanie (po chrzestnym ;))  ale chwilami ciężko było nadążyć, urządzaliśmy nawet zawody.






    Pierwszy tydzień był niestety deszczowy ale nie brakowało inwencji urządziliśmy sobie m.i. wielkie malowanie... twarzy :) Tomek dla swojej córeczki dał się przerobić nawet na Emo. Patusia pięknie pomalowała tatusiowi paznokcie :P

    Deszcz nie przeszkodził nam również wybrać się na nad morze :) to było niesamowite uczucie obserwować to zaskoczenie na twarzach dzieci na widok wielkiej piaskownicy i ogromu wody. Patka zabrała się od razu za poszukiwanie muszelek, była prze szczęśliwa. Arturek natomiast miał chyba za dużo wrażeń, sama podróż w jedną stronę trwała prawie 4 godziny, był marudny (to naprawdę łagodne określenie) i nie chciał jeść. Postanowiliśmy skrócić wycieczkę i ominęła nas wyprawa do latarni w Krynicy Morskiej. W czasie podróży Patusia z tatą urządzili sobie zawody- kto zobaczy więcej zwierząt za oknami samochodu. Wymieniają, a tu nagle Papka mówi: "o krowa pastwi się na pastwisku". Podziwiam Tomka, że mógł w tym ataku śmiechu nas obojga skupić się na prowadzeniu.

   
  W drodze powrotnej za przyczyną zmęczenia poznaliśmy bardzo urokliwe miejsce, gdzie musieliśmy się zatrzymać w trakcie trasy, aby ratować się kawą.

Piławki nad Jeziorem Drwęckim


    A po burzy jak to bywa wychodzi tęcza i po okresie deszczowym mieliśmy piękną pogodę, wreszcie mogliśmy w pełni korzystać z mazurskich uroków. 

    Robiliśmy wyprawy na jagody i grzyby, tu muszę zaznaczyć, że pierwszy raz mi się to zdarzyło, że musiałam uważać, żeby nie rozdeptać grzybów tak ich było pełno. Tak prawdę powiedziawszy to nie szukaliśmy grzybów tylko je zbieraliśmy :) Patrycja w czasie jednej z takich wypraw odkryła istnienie pasikonika i nagle wszystkie dotychczas już poznane istotki zaczęły być: pasibiedronkami, pasignojarkami czy też pasiżabkami :)



  Łowiliśmy jypki jakby to Patusia swoim językiem ujęła. Zresztą o wypowiadaniu się Papki dużo by opowiadać, bo z jednej strony zadziwiała wszystkich zasobem słownictwa jak na trzylatkę, a z drugiej było masę zabawnych sytuacji gdzie przez to, że nie mówi "r" tylko "j" wszyscy mieli ubaw po pachy. Oczywiście przykład :) Patka widzi, że huśtam Artura na rękach to mówi do Tomka: 
-Tato, weź mnie też za jącki.
-Jakie zajączki?
-noo, za jęce!!
-ale jakie zające?!
-za dłonie!!
   Albo innym razem gdy szukaliśmy pamiątek w Szczytnie, zauważyłam kapelusz, który świetnie nadawałby się jako prezent dla kuzyna Papki a tak się składało, że niedługo ma urodziny. Pokazuje go Patrycji a ona: "Tak czapka pijacka będzie w sam jaz" :)

    Z wakacji będziemy też wspominać pamiętne grille na taczkach z cukinią w roli głównej, wygłupy Tomka z dzieciakami w oponach i beczce, tulenie się Arturka do Wiktoriańskich kapci ;) rozmowę Papki z tatą na temat koni:
-Tatusiu, jak nazywa się tata koń?
-Koń :)
-a jak nazywa się mama koń?
-klacz
-a dziecko?
-źrebie Patusiu
-a babcia konia?
-hmmm....  

   Teraz jakby ktoś Patrycję zapytał o tą babcie konia to z poważną miną i pełnym przekonaniem usłyszy od niej to czego się nauczyła, bo tata jej wtedy tak odpowiedział: ...kabanos :)

W czasie jednego ze spacerów mieliśmy niesamowite spotkanie, z którego nie tylko dzieci miały frajdę.



    Miło było nam również, że mogliśmy towarzyszyć Wiktorii w czasie wręczania jej stypendium i dyplomu za wyniki w nauce, że mogliśmy się spotkać z pozostałymi członkami rodziny, wszystkich bardzo gorąco pozdrawiam. 

                                      

    Jednak wszystko co dobre szybko się kończy, wróciliśmy już do domciu, do naszej codzienności. A zapalenie oskrzeli Arturka hmm.. no cóż trudno w to uwierzyć, ale obyło się bez antybiotyku ach.. te mazurskie powietrze :)