Mój synek dostał dziś w
prezencie imieninowym wypis do domu. We mnie burza emocji, z jednej strony
niewyobrażalna radość bo wreszcie zabiorę moje dzieciątko do domu. Jego
łóżeczko w domu pewnie już pokryło się kurzem, nie było nas w Jaworznie od
miesiąca. Ale z drugiej strony, nawet nie obawa, ale strach czy podołam… czy
sobie poradzę. W szpitalu zawsze można zawołać pielęgniarkę, a jeśli coś się
wydarzy… tyle się tu naoglądałam okropnych rzeczy… Na dodatek te nieszczęsne
worki stomijne, nawet pielęgniarki nie mogą uwierzyć, że tak się nie trzymają,
pierwszy raz widzą, żeby trzeba było tak często je zmieniać. Sprawdzały
wielokrotnie, wszystko robię jak należy. Pocieszam się tym, że w domu będą inni
do pomocy bo tu niestety często jestem zdana tylko na siebie.
No i jeszcze jedna myśl, która
nie daje spokoju. Pani doktor wręczając mi wypis, powiedziała, że w badaniach
przesiewowych wyszło, że Artur jest chory na mukowiscydozę. Zaznaczyła, że
zostały wysłane próbki do badania genetycznego i choroba ta wcale nie musi się
potwierdzić. Oczywiście uchwyciłam się myśli, że się nie potwierdzi. Nie wiem
nawet co to za choroba. Widziałam chyba w telewizji reportaż na ten temat ale
nie mogę sobie przypomnieć szczegółów. Nie wypytywałam też lekarki dokładnie,
skupiona byłam na tym, że wracamy do domu. A nie była to taka prosta sprawa.
Jakby nie było z Krakowa do Jaworzna kawałek jest, do tego samochód załadowany
po brzegi bo równocześnie trzeba było wziąć wszystkie rzeczy z mieszkania w
Zesławicach. Dwójka małych dzieci w tym jedno ze stomią i odklejającymi się non
stop workami. No i trzeba było też mieć zapas ciepłego mleczka dla naszego
głodomora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz